psychopaci, popkultura i ciastka

GARŚĆ OPINII O AVENGERS: AGE OF ULTRON

"ALIVE IN TUCSON" - O SERIALU THE LAST MAN ON EARTH

DETEKTYW AMSTERDAM VS. FOREVER

"GODZINA NIC" - DOKTOROWE OPOWIADANIE GAIMANA

poniedziałek, 22 czerwca 2015




Nie tak dawno temu siedziałam z grupką moich przyjaciół w parku. Piknikowaliśmy i graliśmy w Cards Against Humanity. W pewnym momencie zauważyliśmy, że ludzie przechodzący alejką dziwnie na nas patrzą. Jak tak o tym myślę... to musieliśmy wyjść na niezłych psychopatów. Co chwilę wykrzykiwaliśmy rzeczy typu "martwe płody", "stos skręconych ciał", "nieudane obrzezanie", czy "scena śmierci Mufasy" i zaśmiewaliśmy się do łez. Nic dziwnego, że staruszkowie zamierali, a matki z dziećmi przyspieszały kroku. Dodatkowym mindfuckiem dla parkowych bywalców musiał być kontrast między tym jak uroczo i sympatycznie wyglądaliśmy na różowych kocykach, wśród ciastek i wyrastających z trawy stokrotek, a tym, co nas tak okropnie bawiło. Zresztą, w życiu jesteśmy przemiłymi ludźmi... dlaczego więc bawią nas potworności?

Jeśli nie wiesz czym CAH są, to w skrócie - to gra, w której musisz być jak najbardziej paskudny, wredny, sarkastyczny i obleśny by wygrać (taka jest jej istota, zasady sobie wygoogluj, nie chcę wyjść na kogoś, kto propaguje niemoralne rozrywki). Gra ma to do siebie, że owszem, z początku budzi opory, sprawia, że zaczynasz zastanawiać się: "czy to aby moralne?" i lekko odrzuca, tym, że ludzie się przy niej tak dobrze bawią, ale o dziwo po drugiej, trzeciej rundce zaczyna sprawiać Ci przyjemność. I to jest najgorszy moment, kiedy w twojej głowie pojawia się myśl "czy jestem złym człowiekiem?". W końcu kto normalny śmieje się z tego, że rząd USA wysła dzieciom z Afryki naloty bombowe, gejów z innej planety, lub rasizm? Czy to, że bawią nas takie rzeczy oznacza, że jesteśmy psychopatami? Czy po prostu mamy "ciężki" i czarny humor?



Pewnie uznacie, że antychryst już zawładnął moją duszą, a demony przejęły kontrolę nad moim uroczym, małym ciałkiem, ale powiem szczerze - jestem fanką wrednego humoru. Uwielbiam stand upy Luisa CK, CAH i inne gry, w których trzeba być po prostu okropnym. Lubię obleśne filmy i śmieję się z przesadnych scen mordów w horrorach. Uważam, że rzeczy tego typu są światu potrzebne. Dajmy na to, takie CAH - pozwalają nam powiedzieć to, co niestosownie jest mówić na głos podczas obiadu rodzinnego, pogrzebu czy w pracy. Pozwalają wyżyć się i oswoić ze strasznymi rzeczami, które gówniany świat serwuje nam  co dnia. 

Jesteśmy zawalani złymi wiadomościami w telewizji, internecie i prasie. Gdzieś musimy się z nimi oswoić! Przetrzymywanie w sobie agresji, lęków i całego nawału potwornych myśli nie czyni  nas wcale lepszymi ludźmi. To, że nie zaśmiejemy się z czegoś obleśnego na głos, a w duchu, też nie sprawia, że jesteśmy dobrzy, sprawia tylko, że jesteśmy bardziej taktowni.

Jak niczego na świecie, nie cierpię braku taktu. Ale hipokryzją z mojej strony byłoby udawanie, że w zaciszu własnego domu nie śmieję się do rozpuku, gdy w "American Psycho" goły facet lata z siekierą, Luis CK opowiada o tym, że jego dzieci to wredne psychopatyczne karzełki, a w CAH wychodzi komuś kombinacja "TVP Kultura przedstawia dokument pod tytułem: ŻYDZI, historia: BYCIA NAPRAWDĘ SPALONYM".



Wiadomo, nikogo z nas w realnym życiu nie bawią gwałty, antysemityzm, bicie dzieci, wojna, czy scena śmierci Mufasy (gdyby tak było, mielibyśmy rzeczywiście problem). Bawi nas absurdalne zestawienie tego z dobrymi intencjami rządów, superbohaterów, korporacji i innych dorosłych. Bawi nas to, że niejako ujawnia się hipokryzja świata, którą sami ucieleśniamy. Każdy przecież kiedyś zaśmiał się z grubasa na ulicy, ale nikt z nas nie założył przecież "towarzystwa eksterminacji osób nadmiernie otyłych" i nie zaczął wprowadzać zasady: "odchudzanie, albo śmierć i pochówek w płytkim grobie".

Zdarza się zapominamy, że śmiech to tak naprawdę reakcja obronna. Coś, co pozwala nam zachować zdrowie psychiczne. Terapeuci często powtarzają, że kiedy zaczniesz się śmiać z jakiegoś problemu, ten problem przestaje Cię dotykać, odkrywasz, że to kolejny absurd tego świata i żyjesz dalej.


Tak naprawdę uważam, że istnieją na świecie dwa typy ludzi: ci którzy potrafią przyznać się, do tego, że czasem śmieszą ich okropne rzeczy i ci, którzy kłamią, że tego nie robią - nie ważne, przed sobą, czy przed resztą świata. W zasadzie nie stawiam na piedestale ani jednych, ani drugich. Hipokryzja jest zła, ale często bywa bardziej taktowna. Wredny humor jest dobry, ale tylko w tedy, gdy celem nie jest upokorzenie, czy zniszczenie innego człowieka, a śmianie się z samego siebie, głupoty rządzącej światem, czy ogólnej absurdalności istnienia.

Ważne by z niczym nie przesadzić i wiedzieć, co komu można powiedzieć. Znam Żydów, których bawią kawały o Żydach, ale zdaje mi się, że to jednak mniejszość w tym wszechświecie.

poniedziałek, 15 czerwca 2015




Wiecie, chcę żebyście wszyscy teraz na mnie spojrzeli. Chce żebyście na mnie spojrzeli, bo to co chcę powiedzieć jest ważne. Tak sądzę. Myślę o tym dużo już od jakiegoś czasu... i chcę żebyście wszyscy o tym wiedzieli. Tyczy się to każdego z osobna... - Nie jesteś głupi. Okej? Nie jesteś głupi. Nigdy tak o sobie nie mów. Jesteś ważny. To, co masz w swojej głowie nie musi znaczyć wiele dla innych ludzi, ale jest tym co sprawia, że jesteś wyjątkowy. Jesteś ważny. Znaczysz coś. I ruszysz w świat i zdziałasz w nim fantastyczne rzeczy, ale po pierwsze i najważniejsze: nie jesteś głupi. Nie jesteś idiotą. Nigdy nie wmawiaj sobie, że tak jest. I jeśli nikt inny nigdy Ci tego nie powiedział, to ja Ci to teraz powiem. Zależy mi na Tobie.

Powyższe słowa powiedział na swoim streamie bloger Justin "JewWario" Carmical niedługo przed tym jak w 2014 roku popełnił samobójstwo. Żałuję, że ludzie tak rzadko mówili mu, że im na nim zależy. I żałuję, że rzadko mówią to Tobie. Gdyby Justin wiedział jak wiele osób go lubiło i kochało, być może znalazłby w sobie siłę. Być może by się nie zabił.



A ty? Zapewne własnie czujesz się okropnie, z wieloma rzeczami nie umiesz sobie poradzić. Patrzysz na ludzi naokoło, którzy tak dobrze poukładali swoje życie i uważasz, że jesteś gorszy, że to twoja wina, że wszystko układa się nie tak, bo nie umiesz czegoś zrobić dobrze, bo nie wiesz jak walczyć z przeciwnościami, bo znów poszedłeś w złą stronę. Wyszukujesz w internecie frazy typu: "Jak skutecznie i szybko popełnić samobójstwo?", "Jak się łatwo i szybko zabić?", bo obawiasz się, że i to mógłbyś spieprzyć. Posłuchaj - to jak się czujesz to nie twoja wina. Każdy ma prawo do gorszego dnia, tygodnia, miesiąca, roku... Każdy ma prawo nieomal się poddać. Nawet ludzie, którzy uśmiechają się w tłumie, którzy wpędzają Cię w kompleksy i sugerują, że jesteś gorszy wcale nie umieją lepiej żyć od Ciebie. Nikt nie umie dobrze żyć! Wszyscy dopiero się uczymy. Twoja droga jest kręta i trudna, ale nie znaczy, że nie doprowadzi Cię do czegoś pięknego. 

Wiem, że jesteś wrażliwy. Czasem wszystko Cię już boli ze stresu, ze smutku, z niemożności wzięcia wszystkiego w swoje ręce. Boisz się odpowiedzialności i życia. Chciałbyś potrafić inaczej, ale nie umiesz. Rozumiem to. Nie uważam, że wydziwiasz. Nie, wcale nie poprzewracało Ci się w tyłku. Twoje problemy są ważne. Nie jesteś głupi.

Mnie też czasem życie boli. Też miewałam długie okresy, gdy uśmiecham się wyłącznie sztucznie, by rodzina i przyjaciele nie patrzyli na mnie z wyrzutem, że znowu sobie nie radzę z problemami i emocjami. Ale wiesz co... Wszyscy mamy prawo płakać, smucić się i żalić! Nie czuj się winny z powodu, że jest Ci teraz źle lub masz problemy. Wszyscy mamy prawo do błędów. Wszyscy też mamy prawo chorować. Depresja to choroba i nie masz jej ze swojej winy. Nie prosiłeś się o to. To po prostu przyszło. Masz prawo chorować. Masz prawo czuć się źle i masz prawo się leczyć. To nic wstydliwego. Leczenie jest dobre. 



Być może nie pamiętasz już czasów, gdy było lepiej. Były momenty, że ja też nie pamiętałam. Rozumiem Cię. Czasem budzę się rano i dziwi mnie, że właśnie tego ranka, tak nagle i niespodziewanie tak prosto jest mi wstać z łóżka i wyjść do pracy, na studia, do sklepu. Myślę "czy reszta ludzi ma tak codziennie"? Czasem przychodzą czarne chmury, brakuje sił, rozwiązań problemów. Czuję, że jest źle... Myślę - "jestem głupia". Wtedy przypominam sobie słowa Justina. "Nie jesteś głupi. Jesteś ważny" i próbuję się do tego przekonać. Justin chciał byśmy wiedzieli, że jesteśmy ważni. Żebyśmy przekonali się, że życie ma sens.

Wiem, to cholernie trudne...

Chciałabym umieć zabrać twój ból, pomóc Ci za pomocą pstryknięcia palców. Nie umiem tego zrobić.  Ale wiedz - dla mnie też jesteś ważny.  Nawet jeśli nigdy się nie poznaliśmy.  Nawet jeśli popełniłeś w życiu wiele błędów i masz już wszystkiego dość. Jesteś dla kogoś ważny. Samobójstwo nie jest wyjściem.

Życie jest jak stos rzeczy, tych złych i tych dobrych. Dobre rzeczy nie potrafią sprawić, że złe znikną. Ale te złe, nie sprawiają też, że te dobre są nieistotne. Być może nie od razu, nie dziś i nie jutro, ale kiedyś twoja kupka rzeczy dobrych powiększy się o coś lub kogoś, kto napełni twoje życie większą ilością sensu. 



Daj sobie szansę. Spróbuj. Jeśli borykasz się z problemem depresji, nie umiesz sobie poradzić z emocjonalnymi i życiowymi przeszkodami zadzwoń na jeden z poniższych numerów. Masz prawo do choroby i masz prawo do pomocy w trudnych chwilach. Poszukaj możliwości leczenia lub kogoś kto Cię wysłucha. Może nie od razu, ale po jakimś czasie wstaniesz z łóżka i zdziwisz się, że tego dnia jest łatwo. Pomyślisz "to tak w ogóle można się czuć?". A no można. Z najgorszych problemów można wyjść. I wiem, że nie łatwo Ci teraz w to wierzyć, ale ja wierzę w Ciebie. Wierzę, że możesz wszystko. Że czeka Cię jeszcze mnóstwo wspaniałych rzeczy. Noc jest zawsze najciemniejsza tuż przed świtem.


116 123 – Telefon zaufania dla osób dorosłych w kryzysie emocjonalnym
22 425 98 48 – Telefoniczna pierwsza pomoc psychologiczna
116 111 – Telefon zaufania dla dzieci i młodzieży
801 120 002 – Ogólnopolski telefon dla ofiar przemocy w rodzinie „Niebieska Linia”
800 112 800 – „Telefon Nadziei” dla kobiet w ciąży i matek w trudnej sytuacji życiowej

Pamiętaj, kimkolwiek jesteś. Gdziekolwiek jesteś. Nawet jeśli nikt do tej pory Ci tego nie powiedział - JESTEŚ WAŻNY. JESTEŚ WYJĄTKOWY. JESTEŚ WART MIŁOŚCI i masz prawo poprosić o pomoc. 



Jeśli jesteś osobą, która nie boryka się z problemem myśli samobójczych wiedz, że post jest częścią akcji Stop Samobójstwom! Ma na celu pomóc ludziom chorym na depresję i osobom w trudnej sytuacji życiowej. Co roku w Polsce ponad 6000 osób popełnia samobójstwo lub dokonuje prób samobójczych. Osobom zdrowym i nie borykającym się z problemami często nie mieści się w głowie, jak w ogóle można popełnić tak desperacki czyn i się zabić. Pamiętajcie, że wielu z tych ludzi nie robi tego, bo chce, albo ulega jakiejś szalonej modzie. Nie. Oni po prostu nie widzą już innej możliwości. Ich umysły spowija czarna mgła. Pragną żyć inaczej, pragną tak jak ty cieszyć się tym wspaniałym życiem, ale nie potrafią. Bądźmy wyrozumiali, pomagajmy. Czasem wystarczy wysłuchać, przytulić, powiedzieć komuś, że jest dla Was ważny. 

poniedziałek, 1 czerwca 2015


Kiedy kończy się ukochany serial/książka lub regeneruje ulubiony Doktor robi się trochę smutno. Wiadomo, tego cośmy obejrzeli/przeczytali nikt nam nie zabierze. Jednak... po tysięcznym obejrzeniu wszystkich odcinków lub przewertowaniu wszelkich rozdziałów pojawia się tęsknota. Pragnienie czegoś nowego, czegoś co rozbudzi dawno uśpione emocje i przypomni ekscytację, która towarzyszyła przed każdym nowym odcinkiem/akapitem. Myślę, że to właśnie z naszej tęsknoty zrodziły się fanfiki.  

A fanfikowe crossovery? Z czego one się wzięły? Może z tęsknoty za więcej niż jednym uniwersum? Ze skrywanej w sercu nostalgii? A może z fantazji i naszych niespełnionych marzeń? Wszak wszyscy czasem czujemy, że postacie z różnych opowieści i światów miałyby ze sobą niezłą chemię i fajnie byłoby je zobaczyć w duecie.

Dziś mam dla Was listę moich ulubionych fandomowych połączeń dotyczących Doktora Who. Znajdziecie wśród nich zarówno crossovery popularne i "chciane przez wszystkich", ale i takie, których nikt by się nie spodziewał lub uznałby je za dziwactwo. Starałam się opracować listę opowiadań ciekawych, dobrze napisanych i oryginalnych i podzielić się z Wami całkiem nowym światem wyobraźni. Kto wie, może to Was zainspiruje do napisania czegoś własnego?


Miejsce 10. Musical sherlockowo-doktorowy


Fanfiction wholockowe - na najróżniejszych stronach, blogach i forach możemy  przeczytać ich krocie. Wśród setek historii znajdziemy wiele prawdziwie angażujących i cudownych opowiadań. Niestety w poszukiwaniach wholocka natrafić można także na fanfiki tragiczne i uwłaczające naszym ukochanym postaciom. Na pierwszy rzut niewprawnego oka taki wydaje się   A Very Wholock Musical. No bo Sherlock BBC + Doktor Who... i do tego musicalowo? I jeszcze nazwa  ewidentnie inspirowna A Very Potter Musical... To mogłoby zapowiadać coś zaiste okropnego, gdyby nie pseudonim autorki - genialnej w moim odczuciu i w prawionej w pisaniu fanficów Psiej Gwiazdy.


Jak sama autorka tłumaczy pomysł na "piosenki" sherlockowo-doktorowe był efektem głupawek, fejsbukowych rozmów i licznych próśb od czytelników i przyjaciół. W fanfiku znalazło się też wiele odniesień do wcześniejszej (i pisanej bardziej na serio) twórczości fanowskiej Gwiazdy.





 Oczywiście "nie jest to epickie dzieło trzynastozgłoskowcem", ale daje dużo zabawy, szczególnie, że piosenki napisane są pod konkretne melodie disney’owskie, które znamy i kochamy (i możemy śpiewać pod prysznicem). Ja ciągle liczę, że Gwiazda jeszcze do nich wróci i pociągnie ten zabawny temat dalej. 


Miejsce  .  Harry Potter i niebieska budka podróżnika w czasie


No dobra, nie tyle Harry, co Hermiona, no bo - hej! - kto nie chciałby zobaczyć Hermiony jako kompanki Doktora? Dziewczyna liznęła już trochę podróży w czasie, zresztą jej usposobienie, kogoś kto wie wszystko najlepiej i natura osoby mocno stąpającej po ziemi mogłyby być niezłym wyzwaniem dla Doktora. Na przeciw marzeniom miłośników HP i DW wyszła Doella z opowiadaniem Szkocki Bohater. Czyż sam tytuł nie jest już zachęcający? 





Fabuła jest dość prosta. Po odejściu Marthy Dziesiąty Doktor spotyka Hermionę i razem próbują rozwiązać zagadkę epidemii opanowującej Hogsmade. I choć nie (do końca) jestem fanką narracji Doelli w tym tekście, to cieszę się, że sam temat został podjęty. To krok naprzód w kierunku kolejnych opowiadań tego typu.


Miejsce 9. Doktor i doktor ... House


Napisana przez Nadię Metafora to właściwie bardziej scenka niż konkretne opowiadanie i choć brakuje tu szerszej fabuły, a postacie mogłyby być bardziej dopracowane to i tak miło się to czyta i warto do tego zajrzeć. Nie polecałabym tego tekstu w sumie jakoś szczególnie osobom, które w Housie nie gustują. Niefani raczj go nie docenią. 










Lekko żałuję, że opowiadanie nie rozwija wątku współpracy miedzy "doktorami", ale w sumie nie jestem też pewna, czy taki motyw dałoby się sensownie ugryźć. Chociaż w fanfiction wszystko jest możliwe. Zabawy z konwencjami to cała idea tego typu opowiadań. Kto wie, może Doktor mógłby być nawet pacjentem doktora? Lub na odwrót :)


Miejsce 8. Doktor w Świecie Dysku


Z autorką Śniegu, Ginny358 znam się nie od dziś i mimo iż nie zawsze do końca łapię jej koncepty, to  nie mogę odmówić jej kunsztu pisarskiego i niezwykle rozległej wiedzy na temat Świata Dysku. To opowiadanie lubię i żałuję, że jest tak krótkie. Umówmy się, kiedy pisze się coś dobrego i robi ludziom smaka, to dość nieładnie jest kończyć zbyt szybko. Ale hej, to chyba jedyny crossover Doktora ze Światem Dysku jaki znam i jeżeli jesteście miłosnikami obu uniwersów to powinniscie się wstydzić i nadrabiać czym prędzej.




Opowiadanie świetnie dawkuje tajemniczość, Rincewinda i Dziesiątego Doktora. Ładnie operuje onirycznością i sprawia, że człowiek ma jakąś nutkę niedosytu w sobie. Polecam sercecznie, a jeśli styl Ginny Wam odpowiada, to szukajcie jej tekstów nie tylko na Forum Literackim Mirriel, ale i na jej blogu pantygryskowym.

Miejsce 7. Na pokładzie Serenity

Uwielbiam serial Firefly, a połaczenie go z moim ukochanym Doktorem Who to już niemal nadmiar dobrobytu. Kiedy znalazłam łączący je fanfik poczułam się tak, jakby w lecie nadeszła Gwiazdka. Najlepszy mechanik we wszechświecie autorstwa esomni to urocze opowiadanie w duchu obu seriali. Krótka, zwięzła, ale pełna smaczków opowiastka, która totalnie mnie rozczuliła.





Kiedy ktoś reklamuje mi opowiadanie słowami: "w swoich podróżach przez czas i przestrzeń TARDIS czasami nawala. Wtedy Doktor dzwoni do najlepszego mechanika we wszechświecie", to się nie waham, tylko czytam. Jedenasty Doktor i Kaylee świetnie się dogadują i aż żal bierze, że ta bohaterka nigdy nie będzie jego towarzyszką na małym ekranie. Poza tym dostajemy też szczyptę pozostałej załogi Serenity. Szkoda tylko, że nie jest to przedsmak czegoś dłuższego i bardziej angażujacego.



Miejsce 6. Sailor Gallifrey make-up!


"Wszyscy wiedzą, że Japonia spłonęła i tylko Martha Jones wyszła stamtąd żywa. Nikt nie wie, jak to się stało - i kogo tam spotkała". To znaczy... Wy możecie wiedzieć, jeśli siegniecie po Kazał nam patrzeć autorstwa manarai. Mogłoby się wydawać, że łącząc Czarodziejkę z Księżyca z Doktorem Who, autor bedzie brnął w parodie, ale o dziwo to opowiadanie jest zupełnie na poważnie. Pełno w nim rozważań o umieraniu i strachu i wiecie co - ta  konwencja  się sprawdza.





Kazał nam patrzeć to opowiadanie mądre i dobrze zrobione. Czasem tylko brakuje dopracowania wątku czarodziejek lub czytelnik odczuwa lekki niedosyt, ale już za sam tak oryginalny pomysł należą się duże brawa i uznanie.

Ponadto bardzo odpowiada mi Martha stworzona przez manarai. Jest wiarygodna, czuć jej rozterki i strach. Nie jest to postać płaska, bezbarwna lub nieradząca sobie. Zresztą opowiadanie wprowadza szereg silnych i dobrze napisanych postaci kobiecych.











Miejsce 5. Doktor + Supernatural w duchu ... Mickiewicza?


To lubię to nie tylko tytuł ballady Adama Mickiewicza, ale i całkiem specyficznego opowiadania autorstwa die Otter. Jeśli chcecie się zagłębić w opowieść o tym jak bracia Winchester wpadają na trop tajemniczego podróżnika w czasie, z którym znajomość owocuje wycieczką  na dziewiętnastowieczną Litwę oraz wraz z Dziewiatym, Rose i Jack Harknessem oraz grupą miejscowych muszą zapolować na pewnego naprzykrzajacego sie ducha, to nie zastanawiajcie się długo - klikajcie w odnośnik. W końcu nie często ma się możliwość przeczytać historię, w której Adam Mickiewicz we własnej osobie, Kapitan Jack i Dean Winchester stoją ramię w ramię. Zaręczam, że to opowiadanie jest lepsze niż lektury szkolne.




Miejsce 4. Torchwood, Doktor i Czterej Pancerni.... i pies.


To jeden z crossoverów, którego pewnie nie spodziewałaby się nawet hiszpańska inkwizycja, a do tego jak napisany! Lekko, ze swietnymi, barwnymi dialogami, które zostają w głowie na długo i bawią do łez. Moim skromnym zdaniem autorka tekstu - Skye przeszła tu samą siebie. Po czołgowemu to fanfik tak oryginalny, charakterystyczny i rozśmieszajacy, że zwyczajnie trzeba mieć jaja i go przeczytać. 




Po przeczytaniu tego tekstu nie będziecie już tacy sami. A jeśli Wam się spodoba, to zawsze możecie zajrzeć do pozostałych (choć nieco krótszych) części cyklu Lufą Do Przodu - Szarik, jak na czołgistę przystało, strzelał celnie oraz Czwarty do brydża.

Miejsce 3. Doktor bohaterem Marvela?


Za ten tekst odpowiedzialna jest Carmen, która tak świetnie wprowadziła Clarę i Doktora do marvelovego świata, że należą jej się pokłony. Bohaterowie to opowiadanie angażujące i ciekawe. Pomysł wrzucenia stroniącego od przemocy Doktora w sam środek II Wojny Światowej i zapoznanie go z Kapitanem Ameryką oraz Buckym Burnsem uważam za genialny. 





O dziwo w tym opowiadaniu nawet polubiłam Clarę. Choć może to za dużo powiedziane. Potrafiłam ją zrozumieć. Dzieki dobrze poprowadzonej narracji znałam motywacje dziewczyny i umiałam zrozumieć jej zachowania. Jednocześnie nadal była to Clara, nie jakiś wygładzony słodki potworek, którego łatwo byłoby z niej zrobić i który popsułby całe opowiadanie.

Jeśli mam być szczera, to nawet trochę się  wzruszyłam, czytając to fanfiction i dlatego na tej liście umieściłam je naprawdę wysoko. Tym razem jednak nie mam dla was żadnego cytatu, nie dlatego, że perełek w tym tekście nie było. Były! Właściwie cały tekst był jedną wielką perełką. Nie umiałam wybrać. A jeśli już coś podobało mi się nadzwyczajnie to było wielkim spoilerem. Musicie sami zerknąć do tego tekstu, nie macie wyboru.


Miejsce 2. W Dolinie Muminków

W dzieciństwie uwielbiałam Muminki. Kreatywność tej bajki, jej urok i baśniowość połączone z grozą i humorem kupiły mnie już w młodym wieku. Nawet teraz lubię do tego wracać, bo nie jestem w stanie znaleźć czegoś konkurencyjnego dla tego serialu animowanego. Przeczytanie Piosenki, opowiadania napisanego przez Arianrod dało mi wiele radości i... czegoś na kształt otuchy. Bo jest to cudownie pachnący dzieciństwem, baśniowy i lekko metaforyczny tekst, który czyta się z wielką przyjemnością i o dziwo wynosi się z niego coś więcej niż tylko chwilową rozrywkę.





Fanfik w roli głównej stawia uwielbianego przeze mnie Włóczykija i wplątuje go w dialog z Doktorem, podobnym mu tułaczem i wiecznym chłopcem. Lepszego połączenia bohaterów nie jestem w stanie sobie wyobrazić, bo obaj dosłownie rozumieją się w pół zdania.



Opowiadanie ma w sobie też coś z narracji książek o Muminkach, dlatego czyta się je lekko i bez zgrzytów. Piosenka nie traci przy tym "tego czegoś", co jest typowe dla przygód Doktora, nadal jest historią fascynującą i pobudzającą wyobraźnię.

Miejsce 1. Za drzwiami magicznej szafy

Opowieści z Narni i Doktor bardzo do siebie pasują, tak bardzo, że nawet jeden z odcinków świątecznych z Jedenastym Doktorem ładnie do nich nawiązywał. Uprzedzę pomruki niechęci, Srebrne Drzewo jest lepsze niż Doktor, Wdowa i Stara Szafa. Jest jakieś takie mniej sztuczne, poprostu prawdziwsze. 




Łucja Mężna i Doktor są duetem, który świetnie do siebie pasuje, a cała historyczna i narniowa otoczka ich wspólnej przygody dopełnia ich budujacą się relację i sprawia, że opowieść czyta się jednym tchem. 




Dodatkowo fanfik ten nie jest ani za długi ani za krótki. Jest idealny, a przy tym kreatywny i cudownie nawiązujący do Opowieści z Narni. Niemal słyszy się w tle ryk Aslana i czeka, aż Doktor głębiej wejdzie w ten świat.


BONUS - Dexter Kto?/ Demony Dobrego Doktora

Na koniec opowiadanie, którego nie mogłam i nie umiałam zakwalifikować na tej liście, ponieważ jest moje. Napisałam je już dość dawno na jedną z akcji literackich na Forum Miriel. Nie uważam, że jest rewelacyjne, ale z pewnością jest unikatowe. Takiego połączenia fandomów nie widziałam nigdzie indziej, wiec jeśli szukacie  Dextera i Jedenastego Doktora w duecie, już wiecie gdzie ich znajdziecie.



Jeśli coś z poleconych przypadło Ci do gustu, to daj znać w komentarzu lub na moim fanpage'u facebookowym. Jeśli znasz inne ciekawe doktorowe crossovery, to też się nie wahaj! A może sam coś podobnego napisałeś i chciałbyś sie pochwalić? 

A już w przygotowaniu kolejna notka o tym jakie crossovery DW chiałabym przeczytać!

piątek, 29 maja 2015



Chcecie zobaczyć rozkrajanie zmutowanych żab i przerabianie ich na "mechanizmy"? Lub ludzi podłączających się "pępowinami" do wymionopodobnych żywych padów? A może chcielibyście poznać popapranych bohaterów, których intencje są od początku niejasne, a przy okazji przeżyć jakby-incepcyjną przygodę? Jeśli tak, to eXistenZ  jest dla Was!

Ja zachwyciłam się nim bez pamięci! To jeden z tych filmów, które ryją banię zdecydowanie zbyt mocno, a jednocześnie nie są pozbawione sensu i prowadzą do całkiem sensownej refleksji nad światem, ludzkim umysłem i zagrożeniami przyszłości. Jednocześnie to produkcja ze złożoną, wielowymiarową akcją oraz światowej sławy obsadą. Przyciąga choćby takimi znanymi nazwiskami jak: Willem Dafoe, Jude Law, Ian Holm czy Christopher Eccleston. 




Historia mieszająca w głowie


Nie chcę na wstępie zdradzić zbyt wiele, bo nie ma sensu psuć Wam zabawy. Plusem filmu jest przede wszystkim niebanalnie i oryginalnie opowiedziana historia, dlatego poważnym błędem z mojej strony byłoby streszczanie jej w jakikolwiek obszerniejszy sposób. Powiem tylko, że cała przygoda rozpoczyna się jakby wprowadzeniem, dzięki któremu dość szybko połapiecie z czym właściwie macie do czynienia (wprawdzie potem możecie doznać małego zawirowania, ale film w sumie znakomicie tłumaczy sam siebie). 

(UWAGA małe SPOILERY)

Głównych bohaterów poznacie podczas prezentacji, a właściwie ekskluzywnych testów, nowej gry o nazwie eXistenZ, której kreatorką jest niejaka Allegra Geller. To ona jest kluczową postacią opowieści, ale nie koniecznie osobą, z którą my, jako widzowie, możemy się utożsamić. Allegra może Wam się wydać dość enigmatyczna i wycofana. Miejscami zachowuje się, trochę jakby była na ostrych dragach lub miała jakieś zaburzenia... socjopatyczne. Zdecydowanie szybciej przywiążecie się do "zwyczajnego" i nieco nerwowego Teda Pikula, którego losy zostaną związane z losami Allegry i który stanie przed niespodziewanym i trudnym zadaniem podążania za nią zarówno w grze jak i ... w rzeczywistości. 




Sama konstrukcja filmu jest szkatułkowa, poszczególne rzeczywistości i historie następują po sobie w sposób logiczny. I choć przenikają się ich sensy i motywy, to dość łatwo idzie zrozumieć, co jest czym i gdzie właściwie jesteśmy. Owszem miejscami możecie mieć lekki mindfuck, ale jeśli widzieliście już Incepcję, to raczej złożoność konstrukcji fabuły nie wywrze na Was jakiegoś drastycznego wrażenia.

Film ma wprawdzie to do siebie, że zdarza mu się przedstawiać zjawiska, sprzęty i różne dziwactwa bez wyjaśniania od razu czym one właściwie są. Trochę na zasadzie "szok, a potem krok", najpierw daje nam jakiś koncept lub przedmiot, który wywołuje zdziwienie, potem nas z nim oswaja, aż wreszcie w pewnym momencie tłumaczy co i jak oraz pogłębia lub ponownie wykorzystuje dany motyw. 

To ciekawy zabieg, bo możemy sami przeanalizować obce nam elementy tego szalonego świata i spróbować rozszyfrować ich zastosowanie czy cel,  a dopiero później zapoznać się z prawdą o nich i ich konkretną funkcją. 


 Cudowne paskudztwa!


Film prezentuje dość specyficzną dziwaczność. Znajdziecie w nim wiele zarazem obrzydliwie odpychających i niesamowicie przyciągających kreatywnością konceptów. Masa rzeczy wywoła w Was skrajne zniesmaczenie, ale w ostatecznym rozrachunku będziecie chcieli więcej (no chyba, że macie słabe żołądki). 

Wiecie, to trochę takie uczucie jak wtedy, gdy widzicie rozjechane zwierzę na poboczu, albo obrzydliwą brodawkę na czyjejś twarzy i mimo że totalnie was odrzuca, nie możecie przestać na to cholerstwo patrzeć. 



Wiele rzeczy w eXistenZ jest przerysowanych. Krew jest bardziej czerwona i zdarza jej się tryskać fontannami. Pady i łącza są wstrętnie organiczne, a kościane przedmioty wyglądają jak coś, co mogłoby być częścią Obcego. Dodatkowo wiele rzeczy wyda się Wam mieć wydźwięk niepokojąco seksualny (zarówno wprost, jak i nie wprost). Pępowinowe kable, otwory łączące je z ludźmi, czy te nieco "sutkowe" wyrostki na padach  wzbudzają dziwne poczucie niepokoju i jakiś taki chory rodzaj podniecenia, do którego zapewne nie przyznacie się współoglądającym.

Film świetnie i konsekwentnie buduje swój klimat. A jeśli lubicie odrażające klimaty, to z pewnością zakochacie się w "fabryce" i operacjach na otwartym padzie.

Gra aktorska

Ktoś kto robił castingi do tego filmu przeszedł samego siebie. Zarówno charakterystyczni aktorzy, tacy jak Willem Dafoe i Christopher Eccleston, jak i Ci mniej rozpoznawalni  - Jennifer Jason Leigh - radzą sobie świetnie i są wiarygodni w swoich rolach. Wprawdzie z odtwórczynią głównej roli przez jakiś czas miałam problem, ale wynikał on chyba raczej nie z kiepskiej gry aktorskiej Jennifer Leight, a z niejasnego i niezrozumiałego dla mnie zachowania samej Allegry Geller. 



Nie jestem wielką fanką Jude'a Lawa, ale doceniam jego kreację Teda Pikula. Zdecydowanie miał  się chłopak w czym  wykazać i dawał radę z emocjami tak skrajnymi, jak roztrzęsienie i zimna krew, normalność-łagodność i psychopatyczność, obrzydzenie i fascynacja oraz wszelakie mieszanki powyższych.

Wszystkie postacie były charakterystyczne, większość zapamiętywalna i nawet jeśli nie miały największej roli w opowiadanej historii, to odciskały na niej swoje piętno. Uwielbiam chińskiego kelnera i doktorków "nie weterynarzy". Uwielbiam Leviego i Gusa, mimo że na ekranie byli tylko przez chwilę. 

Generalnie nie ma w tym filmie postaci, która nie wywołałaby we mnie JAKIEJŚ emocji. I to powinna być dla Was najlepsza recenzja.



  Ostateczna refleksja...

.. będzie krótka - ten film jest dziwaczny, ale dziwaczny w sposób pozytywny i oryginalny. Horrendalne i obrzydliwe rzeczy mieszają się tu z całkiem mądrą końcową konkluzją. 

Z wierzchu taka potrawka ze skrajności może się wydawać wstrętna i mało zjadliwa - ale wierzcie mi, jak już zaczniecie, coś będzie Wam nakazywać brnąć dalej. 

Mam taką specyficzną formę oceny - jeśli po skończonym seansie odczuwam to specyficzne poczucie niepokoju, jakby ktoś stał nade mną, wgapiał mi się w kark i dmuchał na niego lodowatym oddechem, to wiem, że to był dobry film. I eXistenZ to był dobry film. 


wtorek, 19 maja 2015



Świat obiegła informacja, że Moffat nigdzie się nie wybiera i prawdopodobnie podpisał już kontrakt na produkcję scenariusza do 10 serii Doktora Who (planowanej na 2016 rok). Na reakcje fanów "szaleńca w niebieskiej budce"  nie trzeba było długo czekać. W sieci pojawiły się pytania - czy serialowi wyjdzie to na dobre? Czy aby Moffat się już nie skończył? Czy nie lepiej poszukać świeżej krwi? I czy obecny showrunner w ogóle ma jeszcze jakieś pomysły? Postanowiłam trochę pogrzebać patykiem w mrowisku tych pytań i podzielić się z Wami moją opinią co do kolejnej serii DW z największym trollem BBC.


Zacznijmy od tego, że rzeczony wywiad, który ma potwierdzać udział Stevena Moffata w produkcji serii 10 możecie przeczytać tutaj, czyli na Gallifrey.pl. Tam też ukazał się news, dzięki któremu wiem o całym zamieszaniu i tam Was odsyłam, jeśli o całej sprawie jeszcze nic nie słyszeliście.

A jeżeli podobnie jak ja śledzicie nowinki whoviańskiego świata i wiadomość o 10 serii przemknęła Wam przed oczami, to pewnie macie już wyrobione zdanie na ten temat. Nie znam chyba nikogo, kto obok Moffata przechodziłby obojętnie, więc spodziewam się, że Wasze reakcje są równie emocjonalnie, co moja. Być może też zadajecie sobie w duchu pytanie:

Czy nadal kocham Moffata?


Moffat od początku swojej showrunnerskiej kariery jest postacią kontrowersyjną i wielu widzom ery RTD jego styl pisania nie przypadł do gustu, ja jednak od razu pokochałam jego zawiłe fabuły, nagłe zwroty akcji i paradoksalne pomysły. Mówcie co chcecie, ale jego koncepty sprawdzały się świetnie w seriach z Jedenastym Doktorem, były jak powiew świeżości, nadały serialowi nowy kierunek i sprawiły, że szybko stał się bardziej rozpoznawalny w świecie.

Niestety seria 8 diametralnie zmieniła moje zdanie o panie Moffacie. Była nierówna i przypominała miotanie się między tym co stare, a próbą pójścia naprzód i robienia czegoś nowego. Scenariusze dla Dwunastego były jak odgrzewany kotlet z poprzedniego obiadu, tyle, że z trochę innym przybraniem, żeby nas nabrać, że jednak oglądamy coś nowego.



Na pewno zauważyliście powtarzające się motywy. Podobieństwo odcinka Into the Dalek zarówno do epizodu Dalek jak i Journey to the Center of the TARDIS, oparcie potworów z Time Heist i Deep Breath o podobny pomysł do tego, co widzieliśmy już w Blink. Nawet mumia w Orient Ekspresie wspominana była już przez Jedenastego. Dodatkowo fabuły miały niemal ten sam schemat, co zawsze. Dostaliśmy też sporo umierania i powracania do życia (ulubiona zagrywka Moffa, którą lubię nazywać syndromem Rory'ego). Sam Dwunasty zbyt często mówił sentencjami, a nawet przejmował odrobinę zachowań Jedenastego lub niemal powtarzał jego kwestie (najbardziej wyraziste jest to chyba w Time Heist).

To kieruje mnie do kolejnego pytania:

Czy Moffat ma nam jeszcze  coś oryginalnego do pokazania? 


A może zamierza na ogranych motywach pociągnąć jeszcze dwie najbliższe serie? Niestety jak na razie się tego nie dowiemy. Musimy poczekać co najmniej do premiery kolejnego sezonu. Możemy jednak przypuszczać, że dobry odbiór DW w Stanach i pozytywne opinie tamtejszych krytyków (którzy zdaje się widzieli tylko jedną serię...) nie skłonią go do wielkich przemyśleń. Pozostaje mieć nadzieję, że sam skoczy po rozum do głowy i obierze inną ścieżkę niż dotychczas, bo jak na razie jest na dobrej drodze do znudzenia większości stałych oglądaczy Doktora.



Serialowi przydałoby się nowe, świeże podejście. Dwunasty Doktor kształtował się w mojej opinii dość opornie, a Clara ciągle pozostaje postacią o nieokreślonym charakterze, prowadzoną niekonsekwentnie. Dosyć mam już tez oglądania powrotów zmarłych postaci. Moff nauczył nas, że nikt nie ginie naprawdę, a nawet jeśli, to kolejne odcinki i tak będą nam o nim przypominać. Danny umarł, ale przewijał się przez odcinek świąteczny i obawiam się, że scenarzyści będą szukać jakiej szerokiej furtki powrotnej dla niego. Wiemy też o prawdopodobnym powrocie Osgood i Missy. Trochę dużo tych wskrzeszeń jak na jeden sezon. 

A zatem:

Czy Moff powinien odejść?

Tu nie podam Wam konkretniej odpowiedzi. Mam do niego obecnie dość ambiwalentny stosunek. Facet ma łeb na karku i jeśli odpowiednio go używa, to potrafi stworzyć rzeczy wybitne. Niestety w temacie Doktora chyba się już trochę zmęczył i brakuje mu inspiracji. Błądzi po omacku i próbuje starych dobrych sztuczek. Niestety scenarzysta, trochę jak cyrkowiec, nie może ciągle pokazywać tego samego. 

(Oto co obiekt dyskusji odpowiada na powyższe pytanie :P)

Więc co? Może jednak zastąpić Moffa kimś innym? Mhm... Niestety nie widzę w tej chwili żadnych poważnych kandydatów na przejęcie jego stanowiska. Oczywiście chętnie widziałabym Gaimana jako głównego showrunnera (jak większość Whovian), ale to raczej nie nastąpi. Oczywiście jacyś chętni by się pewnie znaleźli, tylko jacy? Tak czy siak, ja jestem na nich gotowa i nie będę się wzdrygać na zmiany. W końcu to one są motorem napędowym DW i to one sprawiają, że tak ten serial kochamy. 

Wiem, że wielu widzów wyznaje zasadę "lepszy znany wróg, na własnej piersi wyhodowany, niż nowy, nieprzewidywalny i nieznany", ale wiecie co - to straszna bzdura. Showrunner nie powinien być przecież wrogiem widza. Powinien iść z nim ramię w ramię, a przynajmniej starać się sprawiać takie wrażenie. Zawsze lepszy jest nawet nie do końca udany krok do przodu, niż kolejnych kilka do tyłu.


A Wy co myslicie? Czy seria 9 będzie tak przewidywalnie moffatowa jak wszyscy mówią? Czy może jednak nadal pokładacie nadzieje w kreatywności obecnego showrunnera?

poniedziałek, 18 maja 2015


Dwa seriale, nieśmiertelny bohater, zagadki kryminalne, współczesność wielkiego miasta z historią w tle i ten sam smutny koniec - zaprzestanie kontynuowania po pierwszym sezonie. Dlaczego Detektyw Amsterdam (tytuł oryginalny: New Amsterdam) i Forever skończyły marnie? Czy to przez swoje podobieństwa do Amsterdama Forever podzielił jego smutny los? Przyjrzymy się dziś im obu i spróbujemy odpowiedzieć nie tylko na powyższe pytania, ale przede wszystkim na to najistotniejsze - który z seriali jest lepszy?

To jak? Zawodnicy gotowi? Widownia szaleje? W takim razie miecze w dłoń i do boju! I nie musicie się martwić, jeśli któregoś z seriali jeszcze nie widzieliście - tekst pozbawiony jest kluczowych dla akcji spoilerów. Staram się nikomu nie popsuć zabawy. 

(Tak, wiem, że to nie ten serial, po prostu nie mogłam się powstrzymać ^^)

Runda I: Fabuła


Mamy do czynienia z dwoma serialami proceduralnymi o temacie kryminalnym, o czym, mam wrażenie, w kontekście romantycznego Amsterdama często się zapomina. Oba seriale skupiają się na tragizmie nieśmiertelności i "poszukiwaniu" śmierci przez głównego bohatera. Forever jednak znacznie bardziej rozbudowuje kryminalny aspekt opowieści, podczas gdy Detektyw Amsterdam to raczej historia miłosna, podejmująca przy okazji również tematy społeczne i historyczne. Oba podejścia do fabuły są słuszne, pytanie - który serial opowiada nam swoją historię ciekawiej, spójniej i lepiej?


Na fabułę Detektywa Amsterdama, wyprodukowanego w 2008 roku przez Fox, składa się zaledwie osiem odcinków, za to stworzone przez ABC Forever to opowieść złożona aż z dwudziestu dwóch epizodów. Teoretycznie więc historia opowiadana przez scenarzystów Amsterdama powinna oglądać się lepiej i szybciej, bez zbędnych dłużyzn. W końcu fabuła nie miała zbyt dużo czasu, by się rozwlec, prawda? O dziwo, tak nie do końca jest i w pewnym momencie zwalniające tempo serialu zaczyna naprawdę męczyć. Po dobrych wstępnych odcinkach fabuła Amsterdama ślimaczy się i wałkuje ciągle ten sam temat. Serial przestaje zaskakiwać, co w zrozumiały sposób powoduje zniechęcenie u widza.

Inaczej jest w przypadku Forever, gdzie historia rozwija się w prawdzie wolniej (mamy większą ilość odcinków fillerów), ale gdy już dochodzi do punktów kulminacyjnych bardzo dobrze trzyma napięcie. Amsterdam niestety skupia się zbyt mocno na wątku romansowym, przez co cierpią inne aspekty historii. Dobrą stroną scenariusza Forever jest to, że próbuje on rozwijać warstwę kryminalno-zagadkową, ale nie kosztem reszty fabuły. Wciąż dostajemy bardzo ładnie prowadzony wątek relacji ojciec-syn, a postacie znane nam wyłącznie z komisariatu nabierają kolorów.

Dobrym ruchem scenarzystów Forever było pociągniecie tematu igrania ze śmiercią i  analizowania jej. Zagadka nieśmiertelności nie jest od początku wyjaśniona i to daje pole do wprowadzenia nowego wątku, który Amsterdamowi był raczej obcy. Dużym plusem Forever jest też postawienie głównego bohatera naprzeciw antagonisty, kryjącego się za tajemniczymi telefonami. Bardzo ładnie nadaje to ton serii i sprawia, że widz z niecierpliwością wyczekuje rozwiązania tego wątku. 


Wygląda na to, że mamy nokaut? A no nie... Opadające napięcie w Amsterdamie, nie zmienia faktu, że - jeśli chodzi o  klimat i prowadzenie fabuły - serial ten jest w moich oczach produkcją dużo bardziej ujmującą i znacznie konsekwentniejszą w tonie niż Forever. Serial Detektyw Amsterdam od początku wie czym jest i prowadzi nas przez losy bohatera, nie zbaczając ze swoich założeń. To, że ton obrany przez scenarzystów prowadzi w znacznej mierze do opadu emocji i lekkiego znużenia to prawda, ale zachowana jest przynajmniej konsekwencja i oryginalność historii. Oczywiście smuci mnie zbyt szybkie rozwiązanie wątku miłosnego Johna z panią doktor. Daje to jednak pierwszej (i jedynej) serii Amsterdama pewnego rodzaju klamrę zamykającą i w ostatecznym rozrachunku nie jest najgorszym wyjściem. 

Forever  bywa za to miejscami nieco za bardzo poszatkowany, jakby twórcy sami jeszcze nie do końca wiedzieli co chcą stworzyć. Mamy skupienie na akcji kryminalnej, ale i elementy społeczne i historyczne, które nie zawsze pasują do tonu opowieści. Czasem fabuła pędzi na złamanie karku, a czasem zwalnia i wręcz się ślamazarzy. Serial czerpie też ze zbyt wielu źródeł i nie jest aż tak oryginalny na tle obecnych produkcji telewizyjnych. Za bardzo upodabnia się w konwencji do dziesiątek innych proceduralni, jakie mamy teraz na rynku i to jest jego główna wada, bo w przeciwieństwie do Amsterdama fabularnie nie pokazuje nic nowego.


Muszę przyznać, że choć Detektyw Amsterdam  to produkcja dużo starsza niż Forever, to dużo mądrzej skupiająca się od początku do końca na swoim własnym pomyśle i konsekwentnie buduje klimat. W Forever tego najbardziej mi brakuje, czasem jak go oglądam mam jakby przebłyski innych seriali począwszy od Elementary, poprzez Mentalistę, aż do Bones (i samego Detektywa Amsterdama oczywiście).

Trudno mi więc wybrać jednogłośnego zwycięzcę pierwszej rundy, bo jak by na to nie patrzeć - Forever uczy się na błędach Amsterdama wprowadzając między innymi ciekawego antagonistę, czy nie skupiając się za nadto na historycznych i społecznych akcentach, które zwalniają akcję. Z drugiej strony nie wyróżnia się zupełnie na tle całej masy innych seriali, a wręcz je kopiuje.

Myślę, że tym razem mamy remis...



Runda II: Główny bohater i klątwa nieśmiertelności

John Amsterdam, grany przez Nikolaja Costera-Waldau, to bardzo przyjemny bohater. Uczuciowy i emocjonalny, ale za razem nieustępliwy i skłonny do ryzyka. Do tego nie bez wad - jest "kochliwy" i jest byłym alkoholikiem.Poznajemy go podczas codziennego dnia pracy dla wydziału zabójstw (gdzie nie wyróżnia się jakoś strasznie na tle innych detektywów) i szybko poznajemy jego wielką tajemnicę związaną z nieśmiertelnością. Sekretem stanu w jakim John się znalazł jest zaklęcie wypowiedziane, przez uratowaną przez niego Indiankę, które sprawiło, że nie może się zestarzeć ani umrzeć zanim nie znajdzie bratniej duszy. Brzmi romantycznie prawda? Długowieczność oczywiście okazuje się niezłym przekleństwem, a John próbuje sobie z nią radzić jak może, szukając swojej drugiej połówki na zmianę z wątpieniem, że kiedykolwiek ją znajdzie i rozpaczaniem po utracie kolejnych bliskich, których miał okazje przeżyć.



Scenarzyści Detektywa Amsterdama bardzo dobrze poradzili sobie z nakreśleniem głównej postaci, której zachowanie jest w pełni logiczne i wzbudzające sympatię. Do tego John nie jest ani trochę nadęty i nie pozuje na osobę ciekawszą i mądrzejszą niż każdy inny mieszkaniec Nowego Jorku. Całkiem nieźle stara się wtapiać w tło, co nie znaczy, że nie korzysta ze swej inteligencji i wieloletniego doświadczenia.

Doktor Henry Morgan, to zupełnie inna sprawa... Nakreślony przez scenarzystów Forever bohater zdaje się wręcz emanować innością - począwszy od akcentu, postawy, czy chodu, a skończywszy na przesiadywaniu wśród starych przedmiotów i manifestowaniu swojego innego podejścia do życia. Taki ktoś od razu zwróciłby uwagę na ulicy i nie zrozumcie mnie źle, nie krytykuję wcale tej mieszanki szalonego naukowca i Sherlocka Holmesa jaką go uczyniono, a raczej te napompowaną i sztuczną postawę jaką ma w wielu sytuacjach. To po prostu wygląda karykaturalnie i śmiesznie. Tak jakby urwał się z wcześniejszego wieku, a nie przez lata żył w rozwijającej się społeczności, która powinna go całkowicie wchłonąć i zasymilować. Nie jest w końcu postacią, która przeniosła się w czasie, nie żył też w totalnym osamotnieniu. Przez wszystkie lata powinien był się nauczyć obcego akcentu i nie wyróżniania w tłumie, szczególnie, że wcale nie chce by jego sekret wyszedł na jaw. Koleś strasznie przypomina mi Ichaboda Crane'a z serialu Sleepy Hollow i nie mówię tego w pozytywnym sensie.

Druga sprawa jaka wydaje mi się totalnie bez sensu w kreacji Henry'ego to klątwa. W Amsterdamie bohater po prostu wracał do życia/zdrowia i co najwyżej mógł się obudzić w kostnicy. W Forever mamy tę dziwną sytuację, że jego ciało po prostu znika i odradza się w najbliższym zbiorniku wodnym...



Nie do końca rozumiem pomysł jaki stoi za nieśmiertelnością Morgana i o ile w Detektywie Amsterdamie nieśmiertelność zupełnie nie gryzła mi się z realizmem świata, to w przypadku Forever po prostu mam czasem ochotę spytać: WTF?! i podrapać się po głowie. Bo niby jak uderzenie pioruna i wyrzucenie za burtę daje magiczne moce? Na czym to polega? Czy to już tak na zawsze? Czy kluczem jest woda, czy piorun? Nie wiem jak wy, ale ja czuję się trochę tak, jakbym oglądała ekranizację komiksu.


Scenarzyści po prostu poszli po najmniejszej linii oporu i zerżnęli najbardziej oklepany motyw zdobycia "magicznych mocy", zapewne licząc, że nikt nie będzie zadawał pytań. I o ile to, że sam Henry mało wie o klątwie i jej nie rozumie, pomysłem jest bardzo sensownym, to już sam przebieg wszystkiego był bardzo... lamerski.

Ostatecznie dużo szybciej i łatwiej przywiązałam się do Johna niż Henry'ego. Bo ten pierwszy wydawał mi się znacznie bardziej ludzki, mniej idealny i mniej wydumany. Punkt wędruje więc do Detektywa Amsterdama!



Runda III. Inne postacie 


Tu się streszczę, bo nie chcę wam zbytnio przybliżać fabuł obu serii. Postacie kobiece są raczej nudne zarówno w Forever, jak i Amsterdamie. Pani Doktor Sara Dillane (z Amsterdama) to najnudniejsza i najgorzej zagrana bohaterka, jaką można sobie wyobrazić. Nijaka aż do bólu zębów i zupełnie nieobchodząca widza. Do tego zadziwiająco marysuistyczna i drażniąca.  Nieco lepiej jest w przypadku detektyw Evy Marquez (z tego samego serialu), która mimo, że równie wyblakła aktorsko ma przynajmniej jakieś zalążki charakteru i choć czasami zdaje się, że istnieje tylko po to by dogryzać głównemu bohaterowi, to i tak ogląda się ją nie najgorzej. 

Podobnie można by powiedzieć o Detektyw Jo Martinez z Forever, która , czasem wykazuje się zadziornością i dzięki bogu nie istnieje tylko po to, by być drugą połówką głównego bohatera (powiedzmy). Ma też jakąś siłę sprawczą dla fabuły i oglądanie jej na długą metę nie jest aż tak bolesne. Trochę się też w serialu rozwija, co przyjęłam bardzo na plus.


Innymi postaciami, które łatwo będzie porównać są oczywiście Abe i Omar, którzy wydają się do siebie bardzo podobni. Nie będę tu analizować historii ich matek. Nie wiem czy jest  sens zagłębiać się też w analizę charakterów obu panów, bo obaj są wybitnym przykładem postaci wspierających, które mają wzbudzać sympatię, wydawać się życiowe i trzymać głównego bohatera w ryzach (i przy zdrowych zmysłach). Podzielę się jedynie moimi odczuciami co do zaprezentowania nam obu panów w serialu. W sumie o Omarze i Abie dowiadujemy się najwięcej z retrospekcji. W Detektywie Amsterdamie są one jednak znacznie lepiej poprowadzone, mniej pocięte i bardziej niespodziewane. To kim tak naprawdę jest dla Johna Omar nie jest rzucane nam przed oczy niedelikatnie i na odwal się, bo trzeba wprowadzić kolejnego bohatera, co zdarza się w przypadku Abe'a w Forever. 

Może jestem niesprawiedliwa, a może pokazanie tego wątku w Forever zwyczajnie straciło dla mnie na efektywności, bo... em... gdzieś już to widziałam? Omar wydaje mi się jednocześnie dużo bardziej barwną i pomocną postacią niż Abe, który miejscami istnieje tylko po to, by być miłym gościem przypominającym Henry'emu, że ma się taki wiek na jaki się czuje, a nie wygląda.  



W Forever pojawia się jednak postać, która swojego odpowiednika w Amsterdamie nie ma i jest to człowiek kryjący się za tajemniczymi telefonami (i przesyłkami). Osobiście uwielbiam ten koncept! Jest cudownie wymyślony i dodaje dużo smaczku do serialu. Sprawia, że przed bohaterem pojawiają się nowe dylematy. Głównie dzięki niemu punkty za postacie poboczne dostaje Forever.


Runda IV. Zagadki kryminalne


To będzie trudny wybór. O ile zagadki kryminalne w Detektywie Amsterdamie zestarzały się już dość znacznie, ale w 2008 stały na bardzo wysokim poziomie, to Forever prezentuje zrzyny z wielu innych proceduralni jakie już widzieliśmy. Na dodatek główny bohater ze swoją sherlockowatością rozwiązuje wszelkie problemy z niebywałą łatwością i nawet nie daje widzowi chwili na zastanowienie nad własną interpretacją, co to drażni. Sceny akcji w obu serialach są bardzo podobne i choć w wielu momentach w Detektywie Amsterdamie napięcie oparte jest w większym stopniu na emocjach bohaterów, a w Forever na samej akcji, to zaryzykuję stwierdzenie, że w obu przypadkach intrygi są dość podobne. W Forever finał prezentuje się jednak dużo bardziej sensacyjnie i wzbudza więcej emocji.

Jeśli miałby zdecydować wyłącznie na podstawie zakończenia pierwszej serii, który z seriali pozostawił mnie z większym niedosytem, to chyba jednak wybrałabym Forever. Co czyni go zwycięzcą dzisiejszego starcia.



Dlaczego Forever skasowano, skoro jednak jest lepszy od Amsterdama?

Na koniec refleksja, na którą próbowałam Was przygotować już na początku mego przydługiego wywodu. Paradoksalnie sądzę, że to nie przez podobieństwo do Amsterdama Forever straciło swoją szansę na długie goszczenie na naszych ekranach. Owszem twórcy Forever "zerżnęli" pomysł stacji Fox, ale dopracowali główne błędy tamtych scenarzystów. Wprowadzili ciekawy wątek antagonisty, odcięli motyw mdławego romansu i dołożyli więcej niewiadomych do tematu nieśmiertelności. Niestety w innych kwestiach przedobrzyli lub przegięli i tak dostaliśmy sporo elementów nie pasujących do logiki nakreślonego bardzo realistycznie świata. Kwiatki, takie jak cała sprawa klątwy, czy odradzania się w wodzie zdawały się zwyczajnie dziwne. Podobnie jak przerysowany główny bohater działały karykaturalnie na całą fabułę. Zabrakło też oryginalności w rysowaniu postaci pobocznych i konsekwencji w tym, czym właściwie ten serial chce być - nowym Sherlockiem Holmesem? kolejnym Bones? czy może odświeżonym Amsterdamem? Za dużo w Forever tego, co już widzieliśmy u innych.

Podobno nadal jest nadzieja, że jakaś inna stacja odkupi prawa do Forever. Sama nie wiem czy trzymać za to kciuki. Na miejscu scenarzystów na razie, na jakiś czas odłożyłabym temat nieśmiertelnych mężczyzn rozwiązujących kryminalne zagadki. To było modne w 2008, teraz na tapecie jest dużo ciekawszych tematów.


Jeśli chcecie się na ten temat pokłócić zapraszam do komentarzy lub na grupę Serialomaniaków, która zainspirowała mnie do tego tematu i w której ostatnio Forever był dość często na tapecie. 

Popularne Posty

Obsługiwane przez usługę Blogger.