Na filmie byłam w zeszły czwartek i zdążyłam go już całkiem nieźle przetrawić. Wyklarowały mi się bardziej spójne opinie o wielu wątkach, oswoiłam się z nowym stanem rzeczy i utwierdziłam w poglądach. Ogólnie - najnowsza produkcja Marvela to nie jest zły film! To barwne, emocjonalne widowisko na najwyższym poziomie wizualnym, ale niestety mimo całej sympatii i masy zabawy jaką Age of Ultron mi sprezentował, nie byłabym sobą, gdybym choć trochę nie popolemizowała z filmem i jego scenariuszem.
Jeśli chodzi o opinie innych - widziałam już recenzję filmową Lofney (z Czytam i Oglądam), z którą byłam na tym filmie i zdążyłam już przedyskutować różne rzeczy. Z ciekawości zerknęłam też do recenzji Zwierza, która jakoś tak... zrobiła mi przykro. Zapoznałam się też z opinią Jakuba Ćwieka* (przyznaję mu dużo racji choć mam nieco inne spojrzenie na niektóre elementy) i pierwszymi wrażeniami Ichaboda, oraz z parodystyczną recką Dema3000.
Podoba mi się też, że na facebooku wylała się cała fala różnorodnych opinii o filmie. Wydaje się, że wszyscy, nawet typowy pan Mietek z internetów, mają w tej dyskusji jakieś swoje racje i wiecie co? To dobrze! Potrzebna jest nam polemika (oczywiście pozbawiona hejtu i wytykania się nawzajem palcami). Wiadomo, ilu ludzi, tyle opinii, ale hej - świetnie, że macie swoje zdanie, a dla polskiego społeczeństwa pójście do kina przestaje być bezrefleksyjnym spędzaniem czasu.
Podoba mi się też, że na facebooku wylała się cała fala różnorodnych opinii o filmie. Wydaje się, że wszyscy, nawet typowy pan Mietek z internetów, mają w tej dyskusji jakieś swoje racje i wiecie co? To dobrze! Potrzebna jest nam polemika (oczywiście pozbawiona hejtu i wytykania się nawzajem palcami). Wiadomo, ilu ludzi, tyle opinii, ale hej - świetnie, że macie swoje zdanie, a dla polskiego społeczeństwa pójście do kina przestaje być bezrefleksyjnym spędzaniem czasu.
No to co? Zaczynamy?!
Czy Ultron jest nudny, niestraszny i nieśmieszny?
Szczerze mówiąc, spodziewałam się czegoś więcej po Ultronie. Miałam nadzieję, że po masie totalnie niezapamiętywalnych czarnych charakterów (takich jak Malekith z Thora II, Ronan z Guardians of the Galaxy, czy wszelacy przeciwnicy Iron Mana) Marvel w końcu da mi "tego złego" na najwyższym poziomie. Błędnie założyłam, że będzie nim Ultron.
Sam w sobie jest on jednak dość nudny, jego geneza chaotyczna, a zachowanie nie specjalnie strasznie. Motywacje też nie do końca są jasne, poza tym, że chce on uwolnić świat od ludzi, bo... "EWOLUCJA!". Do tego rzeczywiście zbyt często używany jest jako element mający widza rozbawić. Spotkałam się z opiniami, że to taki Loki 2.0, ale szczerze? Nie mogę się z tym zgodzić.
Wymuszony sarkazm i specyficzne wypowiadanie się głównego antagonisty, które miejscami wywoływało u mnie irytacje lub zażenowanie, to nie tylko comic reliefy. Mi wysławianie się Ultorna bardzo przypominało to, jak zachowywał się w Iron Manach i poprzedniej części Avengersów Tonny Stark.
Scenarzyści bardzo konsekwentnie poszli w stronę upodobnienia Ultrona do jego twórcy. Któraś z postaci w filmie rzuciła nawet takie skojarzenie. Dla mnie nie było ono niezbędne, ale w sumie dobrze, że się pojawiło.
Sam w sobie jest on jednak dość nudny, jego geneza chaotyczna, a zachowanie nie specjalnie strasznie. Motywacje też nie do końca są jasne, poza tym, że chce on uwolnić świat od ludzi, bo... "EWOLUCJA!". Do tego rzeczywiście zbyt często używany jest jako element mający widza rozbawić. Spotkałam się z opiniami, że to taki Loki 2.0, ale szczerze? Nie mogę się z tym zgodzić.
Wymuszony sarkazm i specyficzne wypowiadanie się głównego antagonisty, które miejscami wywoływało u mnie irytacje lub zażenowanie, to nie tylko comic reliefy. Mi wysławianie się Ultorna bardzo przypominało to, jak zachowywał się w Iron Manach i poprzedniej części Avengersów Tonny Stark.
Scenarzyści bardzo konsekwentnie poszli w stronę upodobnienia Ultrona do jego twórcy. Któraś z postaci w filmie rzuciła nawet takie skojarzenie. Dla mnie nie było ono niezbędne, ale w sumie dobrze, że się pojawiło.
Sam Ultron oglądany przez pryzmat Starka o dziwo staje się dużo ciekawszym antagonistą. Można na niego spojrzeć jak na odbicie lustrzane wszystkich negatywnych cech Tonny'ego, z narcyzmem i uwielbieniem dla swej kreacji na czele.
Jedyne czego żałuję, to to, że Sam Tonny nie został bardziej wykreowany na antagonistę. Już tłumaczę - widzicie, zgodzę się z Jakubem Ćwiekiem, że Ultron (wbrew pierwszym skojarzeniom) nie jest w tym filmie największym sukinsynem i to nie on najbardziej zagraża ludzkości. Zagraża jej Stark, który tak usilnie chce ulepszyć świat i sprawić go bezpieczniejszym oraz mniej wymagającym opieki, że rozpoczyna cały projekt sztucznej inteligencji i doprowadza do powstania Ultrona.
Hej - przecież wszyscy wiemy, że pierwszym co się nasuwa, po znalezieniu obcej, przerastającej znaną nam technologii jest zaprzężenie jej do naszych celów! Nie? A no nie... Cholera, trzeba być naprawdę samouwielbieńczym dupkiem, by wpaść na taki pomysł i praktycznie z nikim go nie skonsultować.
To w jaki sposób Tonny opowiada o swoim pomyśle zaskakująco blisko plasuje się obok tego, jak swój pomysł na ewolucję przedstawia Ultron. Mamy tu nawet podobny system manipulacji pt.: "pokażę najbardziej podatnej na argumentację osobie/osobom jak piękna może być moja wizja i zacznę swoją robotę".
Tak jak Ultron z gracją manipuluje rodzeństwem Maximoff, tak Stark miesza w głowie Bannerowi, który łapie się na tą całą gadkę szmatkę, bo w przeciwieństwie do reszty Avengersów nie uważa swojej roboty w tym teamie za chlubną i jej nie cierpi. W końcu - jako jedyny zmienia się w zieloną, pozbawioną hamulców bestię, która szybko wymyka się z pod kontroli i najchętniej z miejsca zrezygnowałby z tego całego ratowania świata, bo zagraża i jemu i przyjaciołom. Nic dziwnego, że ziarno pomysłu sypnięte na tak podatny grunt szybko kiełkuje współpracą, a Bruce zgadza się nawet, by nie mówić ani słowa innym Avengersom.
To co mnie boli, to fakt, że ostatecznie Tonny Stark dwa razy popełnia ten sam błąd, ryzykując wszystko i narażając wszystkich (mimo prześladujących go wizji), a i tak wychodzi na to, że ma rację - ludziom potrzebny jest sztuczny twór, który będzie ich chronił. Znacznie ciekawiej by było, gdyby Tonny spartolił, lub gdybyśmy dostali pogłębioną dyskusję na ten temat, zamiast chwilowej nawalanki rozwiązanej przez decydujący głos (a właściwie piorun) Thora. Boli mnie, że ograniczono też do minimum zdanie Kapitana Ameryki w tym temacie.
Serio, wolałabym by scenarzyści pociągnęli jakoś sensowniej ten wątek, zamiast pokazywać nam długa sekwencję z Hulkbusterem.
Czy "Romans" Natashy i Bruce'a to ciekawy pomysł?
Sadziłam że, jeśli już komukolwiek przyszłoby do głowy mieszać w życiu uczuciowym Wdowy, to prędzej podłożyłby jej Hawkeye'a, albo Kapitana Amerykę. A tu niespodzianka. Dla mnie całkiem miła, bo fajnie się oglądało twardą, zimną kobietę zafascynowaną człowiekiem, który "wolałby nie walczyć, bo się boi, że wygra". I nie tyle jestem zwolenniczką tego paringu, co po prostu podobała mi się idea zrobienia czegoś niekonwencjonalnego i połączenia dwóch postaci, które łączy nie chemia, czy wspólna przeszłość, ale poczucie skrzywdzenia, wyalienowania i bycia potworem.
Po dłuższym namyśle jestem też całkiem zadowolona z tego, jak ten wątek zakończono. Marną to przecież miało przyszłość i nie wiem czy chciałabym dalej oglądać ten "romans" na dużym ekranie (przynajmniej nie jako takie typowe "podchody" z rozmowami typu "nie jestem dla ciebie odpowiedni" + "ja też jestem skrzywdzona").
Czy Quicksilver i Scarlet Witch są bezbarwni?
Wiele osób zarzuca rodzeństwu Maximoff bycie nudnymi, bezbarwnymi i niedopracowanymi postaciami. W niektórych momentach filmu trudno się z tym nie zgodzić, jednak patrząc przez pryzmat całości nie jest wcale tak najgorzej. Przynajmniej próbowano jakoś zróżnicować bliźniaki charakterami, mieli oni też kilka dobrych kwestii, a ich motywacje zostały dość sensownie wyjaśnione.
W prawdzie Quicksilverowi film nie dał się za bardzo rozwinąć, ograniczając go do bycia rozbawionym, bucowatym biegaczem ze sztucznym akcentem i eliminując go na dobre z fabuły przyszłych ekranizacji, ale ze Scarlet Witch scenarzyści poradzili sobie już znacznie lepiej, pokazując jej rozterki i wahania. Niestety nadal nie do końca wiem, jaka jest z charakteru. Silna i bezwzględna, czy może przerażona i potrzebująca chwili namysłu. Trochę mnie dziwi, że osoba, która staje na polu walki w scenach początkowych (i się do niej rwie mimo słyszalnych wybuchów i słabych prognoz na wygraną) oraz wydaje się zdecydowana i skupiona, pomagając Ultronowi, pod koniec filmu totalnie się rozprasza, chowa w zgliszczach i wymaga gadki motywacyjnej. Chyba tu scenariusz za bardzo poszedł w przesadę, szczególnie, że dziewczyna zdaje sobie przecież sprawę ze swojej potęgi.
Czy film jest rzeczywiście aż tak poszatkowany i pełen dziur fabularnych, jak wszyscy mówią ?
Ano, niestety jest. Widać, że sporo rzeczy wyleciało przy montażu, a niektóre wątki zaczęto i niespecjalnie rozwinięto. Źle dawkowane napięcie także dawało się we znaki podczas seansu. Chwile wyhamowania fabuły powinny były być jednak odrobinę czesterze (i krótsze - fragment na farmie za bardzo się dłużył i za mocno kontrastował z resztą), bo w szybkości niektórych wątków łatwo szło się pogubić. W kilku momentach zwyczajnie brakowało oddechu, chwili na przetrawienie i zrozumienie, co się właściwie dzieje.
Że tak zacytuję Zwierza: "Avengersi kręceni są na zasadzie- szybko zanim dojdzie do nas że nie ma to sensu (...)". Niestety miejscami to dokładnie tak wyglądało.
Nie chcę mi się dyskutować o dziurach w fabule, bo pewnie i tak sami je zauważyliście. Powiem tylko od siebie, iż uważam, że poza licznymi pominięciami dostaliśmy też trochę materiału totalnie zbędnego, który do niczego nas nie doprowadził.
O czym mówię - o walce Iron Mana i Hulkbustera, albo o tych zbędnych fragmentach z halucynacjami, które w sumie jedynie w przypadku Thora do czegokolwiek doprowadziły. Wyznanie Natashy skierowane do Bruce'a brzmiałoby równie dramatycznie bez scenek ze strzelaniem i baletem z jej głowy. Obrazy pokazane Kapitanowi były właściwie bez znaczenia (były jedynie mrugnięciem okiem do fanów Agentki Carter). A i Thor aż dwa razy nie musiał patrzeć na swoich martwych przyjaciół z Asgardu.
Dlaczego nie potraktowano ich wszystkich tak jak Hulka, którego procesów myślowych nam nie wywnętrzono? Czy o wiele ciekawiej nie byłoby pokazać przerażonych Avengersów miotających się po podłodze i nie radzących sobie z tym, co siedzi w ich głowach? (Spójrzcie jak dobrze wygląda to w przypadku Natashy!) Szczególnie, że to co zobaczył Thor zaprowadziło nas do bardzo okrojonego wątku z widzeniem przyszłości, rękawicą i Thanosem.
Czy Vision na pewno jest dobrze napisany?
Jeśli już mówimy o rękawicy i Infinity Stones to chciałabym skierować uwagę na Vision. Z tego, co widzę nie jest on nigdzie szczególnie krytykowany, a i ja sądzę, że został napisany spójnie i wyszedł na całkiem przyjemną postać. Mój jedyny problem to żółty kamień w jego głowie. No bo serio? Czy oni naprawdę to zrobili? Naprawdę wsadzili mu w czoło jeden z Infinity Stones?
Poprawcie mnie jeśli się mylę, ale z tego co wiem, oryginalny Vision miał w czole jakiś inny rodzaj kamienia (był to chyba kleinot słoneczny, który absorbował moc?). No i co to właściwie oznacza dla jego postaci w kontekście tego, (UWAGA SPOILER) że Thanos jednak zdobędzie wszystkie kamienie? Wygrzebie go z jego czoła, czy jak? Zupełnie nie wyobrażam sobie jak scenarzyści Marvela to rozwiążą i wydaje mi się, że umieszczenie Infinity Stone w głowie Vision miało na celu jedynie uproszczenie skomplikowanej fabuły, a nie danie nam jakiejś nowej jakości czy dramatyczniejszego wątku nieco później.
Czy odświeżenie składu Avengers to był dobry pomysł?
I tu będzie nietypowa opinia, lekko niezgadzająca się z tym, co do tej pory mówiłam tu i tam. Po namyśle uważam, że odejście Starka i Thora "na emeryturę" to dobry pomysł. W kontekście ostatniego Iron Mana i całego Age of Ultron widać jak bardzo Tonny męczy się już z samym sobą i ratowaniem świata oraz jak silne są jego traumy, które objawiają się w złych decyzjach. I mimo maski jaką zakłada, by udawać, że wszystko jest w porządku, nie widzę dla niego dalszego pozytywnego rozwoju w składzie Avengers. Thor natomiast był w całym filmie tak bardzo "nieobecny", okrojony i bezbarwny (poza żartami z młota, które były cholernie zabawne), że nawet mi go nie szkoda.
Nie sądzę tylko, że zniknięcie Hawkeye'a jest dobre (kurcze, facet - nie wali się przemów typu: "to, że pakuję się w walkę z samym łukiem nie ma sensu, a jednak walczę, bo w to wierzę", a potem odchodzi bez większego wyjaśnienia!). W końcu cały film usiłował sprawić, byśmy go polubili, poznali jego punkt widzenia i go docenili. Trochę szkoda, że rozwinięto postać tylko po to, by się jej ostatecznie pozbyć. Wiecie - oddajmy mu honory! W końcu opuszcza służbę.
Może już lepiej było go zabić zamiast Quicksilvera?
Może już lepiej było go zabić zamiast Quicksilvera?
Poruszyłabym jeszcze kilka tematów, ale niestety ten post już tak mocno się rozrósł, że obawiam się o Wasz poziom znudzenia. Jeśli chcecie przedyskutować coś, czego nie poruszyłam - piszcie śmiało. Z wielką chęcią podejmę głębszą dyskusję o filmie i podzielę się wnioskami, co do spraw, na które nie starczyło tutaj miejsca.
Mam nadzieję, że nawet jeśli nie do końca cieszycie się z obrotu fabuły Avengers: Age of Ultron to i tak seans przyniósł wam wiele zabawy.
*Obszerną opinię Ćwieka przeczytałam w jednym z jego facebookowych statusów, który jest właściwie polemiką do recenzji Zwierza i ciekawą recenzją Age of Ultorn.
Mam nadzieję, że nawet jeśli nie do końca cieszycie się z obrotu fabuły Avengers: Age of Ultron to i tak seans przyniósł wam wiele zabawy.
*Obszerną opinię Ćwieka przeczytałam w jednym z jego facebookowych statusów, który jest właściwie polemiką do recenzji Zwierza i ciekawą recenzją Age of Ultorn.
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Dziękuję za pozostawienie komentarza. Twoje zdanie bardzo się dla mnie liczy, nawet jeśli różni się od mojego.