... nie istnieje i mimo możliwości jakie
niesie teoria względności Einsteina, zapewne nie zostanie zbudowany. W przeciwnym razie każdy z nas mógłby
porozmawiać z podróżnikiem
w czasie, który akurat odwiedził rok 2015. Jest jednak pewien sposób by skontaktować się ze sobą z przyszłości. I nie trzeba do tego skomplikowanych obliczeń ani szalonych naukowców...
w czasie, który akurat odwiedził rok 2015. Jest jednak pewien sposób by skontaktować się ze sobą z przyszłości. I nie trzeba do tego skomplikowanych obliczeń ani szalonych naukowców...
Przyznaję,
jestem bałaganiarą. I to z tych najgorszych, co to tłumaczą się, że lubią
uporządkowany chaos. Przychodzi jednak taki dzień, kiedy każdy szanujący się
bałaganiarz przeklina swój brak porządku.
W moim
przypadku był to dzień poszukiwania nieszczęsnej faktury. Nie pamiętam już
nawet co to była za faktura i czy ją w końcu znalazłam. Pamiętam za to setki fruwających
karteczek i moją wściekłość narastającą wprost proporcjonalnie do sterty rzeczy
wyrzuconych z szafek i szuflad. Jak to mówią − diabeł ogonem nakrył i nawet
święty Antoni zdawał się być obojętny.
I wtedy ,,to” znalazłam - pojedynczą kartkę
zapisaną kolorową kredką, którą nieomal bym przegapiła. W pierwszym odruchu
chciałam ją zgnieść i wyrzucić, ale przeczytałam jedno ze zdań i oniemiałam.
Był to list. List, który napisałam do dwudziestoletniej siebie jako dziecko.
Początek
listu był bardzo oficjalny, przypominał trochę podanie, najwyraźniej czułam
respekt przed moją dorosłą wersją. ,,Szanowna Magdo, Co u Ciebie? Brat Cię już
tak nie wkurza? Pewnie wciąż jesteś fajna i ekstra. Masz długie włosy, nosisz
wysokie obcasy jak babcia i masz już córeczkę. Córeczki są najfajniejsze. Pewnie
bardzo dużo zarabiasz jako sławna pisarką ”.
W dalszej
części listu kilkuletnia wersja mnie opisywała jak spędza wakacje,
wyrażała nadzieję, że wciąż przyjeżdżam latem do babci na całe miesiące i
pamiętam smak gumy do żucia ze sklepiku szkolnego. Rzeczywiście pamiętam - była
paskudna, ale zawsze dawali do niej naklejki.
Kiedy jest
się dzieckiem dwudziestoparolatkowie wydają się strasznie starzy, ale mimo to
człowieka ciągnie do dorosłości. Dziewczynki mierzą mamine sukienki i buty, w
sekrecie podbierają siostrom kosmetyki i krzywo malują usta czerwoną szminką,
która jest dla nich symbolem kobiecości. Chłopcy koniecznie chcą usiąść za
kółkiem samochodu, potrzymać kierownicę i włączyć wycieraczki, chodzić z teczką
do pracy, lub jak było w przypadku mojego braciszka nosić na okrągło "spodnie
robotnika", jak tatuś.
Pamiętam
zabawy w dorosłych, gdzie udając palenie papierosów, trzymało się w ustach słone
paluszki, lub czytało ulotki, tak jak rodzice czytają gazety. Pamiętam nawet
jak z koleżanką marzyłyśmy o skorzystaniu z bankomatu, włożeniu w odpowiedni
otwór błyszczącej karty i patrzeniu jak maszyna wypluwa pieniądze. Świat
dorosłych wydawał się wtedy taki prosty i oszałamiający.
Ciekawe,
czy gdyby moja młodsza wersja mogła zobaczyć teraz tą dwudziestokilkuletnią
byłaby bardzo zawiedziona. Przecież zupełnie inaczej wyobrażała sobie swoje
życie. Nie napisałam jak dotąd bestsellera (i jestem prawie pewna, że nawet
gdybym to zrobiła, nie zarobiłabym wcale tak dużo pieniędzy), nie mam męża i
dzieci, i nie spędzam każdego lata u babci. Wprawdzie noszę szpilki i moje włosy są dłuższe niż kiedykolwiek, ale
czy to się w ogóle liczy?
W jednym z
moich ulubionych filmów z dzieciństwa, Powrocie do przyszłości II główny
bohater, Marty McFly dzięki znajomości z szalonym naukowcem ma możliwość
przeniesienia się w przyszłość i zobaczenia siebie jako czterdziestolatka.
Nastoletni Marty chce być muzykiem, nie
wyobraża sobie życia bez gry na gitarze. A jednak jego przyszłość okazuje się
nie być taka kolorowa. Stał się szeregowym pracownikiem jakiejś firmy, na
dodatek takim, który właśnie stracił pracę i boryka się z problemami.
Ciekawie
byłoby wsiąść do latającego deloreana, wehikułu czasu skonstruowanego przez
doktorka Browna i polecieć w przyszłość. Zerknąć przez chwilę na swoje przyszłe
życie, przyjrzeć się czterdziestoletniemu sobie i wyciągnąć wnioski. Fakt,
ryzyko jest spore. Istnieje duża szansa na zaburzenie continuum
czasoprzestrzennego i eksplozję wszechświata. Może już lepiej wybrać przeszłość
- odwiedzić Galileusza, Mozarta, albo Marylin Monroe?
Pamiętam
słynną scenę wykonania piosenki Diamonds are a Girl's Best Friend z filmu Mężczyźni wolą blondynki. Jako mała dziewczynka widziałam ten film i
zachwycałam się gigantyczną kokardą przy różowej sukience Marylin. Zabawne −
diamenty nawet nie zwróciły mojej uwagi.
I znowu
wracamy do symboli kobiecości i dorosłości. Dziś uznałabym tę sukienkę za
zupełnie niestosowną (infantylny kolor i
ta kokarda), nienadającą się za bardzo dla dorosłej kobiety. Ale wtedy, jako
dziecko wyobrażałam sobie poważną siebie właśnie w takiej kreacji, wśród
gentlemanów w garniturach, kroczącą jak afrodyta po wysokich schodach.
A jak
wyobrażam sobie czterdziestoletnią siebie dzisiaj? Może trochę jak Meryl
Streep z filmu Mamma mia. Mam nadzieję, że nie będę nosić ogrodniczek i
zastanawiać się nad tożsamością ojca mojej córki, ale chętnie pośpiewałabym
piosenki Abby.
Wehikuł
czasu nie istnieje i mimo możliwości jakie niesie teoria względności Einsteina,
zapewne nie zostanie zbudowany. W przeciwnym razie każdy z nas mógłby
porozmawiać z podróżnikiem w czasie, który akurat odwiedził rok 2015. Jest jednak pewien sposób by skontaktować się ze
sobą z przyszłości. I nie trzeba do tego skomplikowanych obliczeń ani szalonych
naukowców. Wystarczy kartka papieru.
Tamtego
wieczora, gdy już dałam sobie spokój z
poszukiwaniami zaginionej faktury, usiadłam spokojnie przy biurku,
wyjęłam ulubione pióro i zaczęłam pisać list do czterdziestoletniej siebie. Rozpoczęłam
go dość oficjalnie, prawie jakbym pisała podanie, czując respekt, przed swoją
doroślejszą wersją.
0 komentarze:
Prześlij komentarz
Dziękuję za pozostawienie komentarza. Twoje zdanie bardzo się dla mnie liczy, nawet jeśli różni się od mojego.