psychopaci, popkultura i ciastka

niedziela, 3 maja 2015


Osobiście nie przepadam za stylem Doroty Masłowskiej i tematyką, jaką porusza w swoich utworach. Muszę jednak przyznać, że w Wojnie Polsko Ruskiej, czy Pawiu Królowej odnajdywałam pewną prawdę o współczesnym świecie, dzisiejszych ludziach i powszechnej hipokryzji, bo Masłowska zawsze miała talent do odkrywania i demaskowania fałszu.

W jej powieści Kochanie zabiłam nasze koty ten talent jakoś się zagubił. Także sposób opisu świata – zwykle ostry jak brzytwa, bardzo cyniczny i mocno groteskowy, jakby złagodniał, a sama przedstawiona w powieści historia okazała się zupełnie nieporywająca. Być może konkluzje i spostrzeżenia Masłowskiej po prostu przestały mnie szokować, a może nawiązania do kolorowych pisemek, telewizji śniadaniowych i porad rodem z Seksu w Wielkim Mieście nie były już tak uderzające jak wcześniejsze, bardziej „własne” spostrzeżenia pisarki?

Kochanie zabiłam nasze koty była książką długo przeze mnie oczekiwaną i przyznam szczerze, że spodziewałam się po niej czegoś więcej, niż dostałam. Najwyraźniej w całkiem udanym Pawiu Królowej, który także w dużej mierze skupiał się na przestrzeni wielkiego miasta i zagubieniu jego mieszkańców, Masłowska wyczerpała wszystkie dobre pomysły. W Kotach próbuje w prawdzie powtórzyć pewne wrażenia z Pawia i nawiązuje w sytuacjach do wcześniej udanych zabiegów ( na przykład znów widzimy bohaterów, którzy posiłkują się we wszystkim gazetowymi nowinkami i zamiast żyć po swojemu dają się sterować mediom). Stosuje jednak zbyt wiele schematów i wpada w pułapkę powtórek. Bez końca mieli tematykę mody i pisemek kolorowych. Jest to w prawdzie ciekawy punkt widzenia, książka demaskuje, bowiem, to jak życie bohaterów zaczyna przypominać marną podróbkę telewizyjnych programów i jak powoli staje się medialnym bełkotem, ale po kilku stronach takich wizji, przestało mnie to zupełnie uderzać i ciekawić. Być może brak zainteresowania wynika z mojej zbyt dużej samoświadomości i świadomości głupoty dzisiejszych mediów, a może jestem za mało zakorzeniona w tym świecie i za mało interesują mnie kolorowe pisemka, by pojąć żarty związane z markami i skarpetami z wizerunkiem skrzyżowanych rakiet do tenisa promowanymi przez całkiem mi nieznaną Vivienne Westwood.

Miejscem akcji nie jest tym razem mroczna, umierająca i gnijąca współczesna Warszawy (jak w Pawiu Królowej), a duże amerykańskie miasto − prawdopodobnie Nowy Jork.  Miasto to jest jednak w dużej mierze miastem stereotypowym, kalką wielu różnych znanych z literatury, czy seriali miast. Nie wyróżnia się niczym specjalnym, poza poczuciem stłamszenia i destrukcyjnym wpływem na swoich mieszkańców. Brakuje w jego literackim obrazie punktów odniesień, jakiegoś swoistego klimatu miasta. O ile Warszawę Masłowska opisywała dość trafnie, celnie uderzając w czułe punkty, obnażając to, co nie zawsze jest widoczne i podkreślając rozpad jakichkolwiek więzi, w opisie „Nowego Jorku” skupiła się zanadto na schematach znanych z seriali. Nie widać tu trafnych ocen prawdziwego amerykańskiego miasta. To, co dostajemy to marna podróbka i atrapa amerykańskości.


Być może o to właśnie Masłowskiej chodziło – wyśmianie wizji, jakie roi sobie o Nowym Jorku czy innym Los Angeles przeciętny Polak, który nigdy nie wyściubił nosa z poza swojego podwórka. Jest to jednak za mało by wczuć się w klimat miasta.

Amerykańska metropolia jednocześnie za bardzo przypomina Warszawę z Pawia Królowej i nie przypomina jej wcale. Nie posiada „tego czegoś”, co trafnie zdiagnozowana Warszawa posiadała. „Nowy Jork” jest w stanie zaoferować „jedynie gromniczny huk miasta z oddali i ten smród, który koniec końców da się polubić: mieszanina śmieci, świeżo pieczonych muffinów, najdroższych perfum, ludzkiej kalki i żelastwa z bebechów metra”.

Co gorsze, bohaterowie też są o wiele mniej barwni i złożeni niż bohaterowie wcześniejszych powieści Masłowskiej. W poprzedniej książce pisarka szydziła ze świata show biznesu i celebrytów, świata barwnego, pełnego stereotypów, świata, do którego pasował jej demaskatorski ton. W Kochanie zabiłam nasze koty mamy do czynienia ze „zwyczajnymi” bohaterkami – Farah i Joanne, męczącymi się z codziennym życiem, Twitterem, Facebookiem i magazynem „Yogalife”, wplątanymi  w codzienne nieporozumienia i sztucznie wygenerowane przez media potrzeby, pragnącymi lepszego życia, lecz nieuchronnie dążącymi w przeciwnym kierunku.

Ich spojrzenie na życie nie jest zbyt odkrywcze, a sfera marzeń i planów obraca się tylko i wyłącznie wokół jednego − skrytych marzeń o znalezieniu doskonałego mężczyzny, ideału miłości, spełnieniu w seksualności i pozbyciu się dręczącej samotności:

"Kochasz się z kimś i myślisz już, że będzie tobą razem z tobą, że zlepicie się i będziecie tak zawsze, głowa w głowę, serce w serce, że w wielkim ognisku miłości spalisz tę samotność, ten cały tłuszcz życia, druzgocącą ohydę własnego istnienia! A tymczasem: on tylko wstaje i idzie do łazienki się wysikać, a ty leżysz i patrzysz na zwały cellulitu, które niegdyś były twoimi udami”.

Założenia o zbędności mężczyzn, niechęci do ich skarpet i „chrobotu drapania się po jajkach w bezsenne noce” okazują się tak naprawdę przykrywką dla wielkiej kobiecej samotności.

W książce pojawia się również sama pisarka. Jej postać w stanie niemocy twórczej wprowadza się do mieszkania tuż obok jednej z głównych bohaterek. Jak w poprzednich powieściach wypowiada się na temat swojego ukończonego dzieła i przyznaje, że powieść powstawała w bólu i wyraża „bezustanne zadziwienie kondycją duchową nowego człowieka”.

Problem w tym, że tego zdziwienia powieść nie dostarcza. Dotyka w prawdzie podobnych punktów zapalnych co Paw Królowej, ale robi to w znacznie mniej dosadny sposób. Masłowska po raz kolejny po prostu pokazuje, że młodzi ludzie są hipokrytami, a ich życie jedynie marną imitacją życia. Trochę mi się już ten temat przejadł.

0 komentarze:

Prześlij komentarz

Dziękuję za pozostawienie komentarza. Twoje zdanie bardzo się dla mnie liczy, nawet jeśli różni się od mojego.

Popularne Posty

Obsługiwane przez usługę Blogger.